Opowiem Wam o strasznej katastrofie, jaka miała miejsce na załęskiej kopalni Kleofas w nocy z 3 na 4 marca 1896 r. Wskutek pożaru pod ziemią została uwięziona cała zmiana; niektórym górnikom udało się uciec, ale 104 zginęło. 104 mężczyzn w jedną noc… Tragedia straszna, bo zostało po nich 66 wdów i 183 dzieci poniżej 16 roku życia. Najwięcej ofiar mieszkało na Załężu i mówiło się wtedy, że Załęże owdowiało. Ucierpiały jednak też inne okoliczne wsie i miasta, wśród nich i nasza Idaweiche. Krótki ten tekst będzie poświęcony zmarłym w tym okropnym wypadku pochodzącym z Ligoty, Kokocińca i Panewnika.
Zanim jednak o nich, to parę słów o samym wydarzeniu. Wszystko zaczęło się w szybie Frankenberg, położonym razem z szybami Walter oraz Recke mniej więcej między dzisiejszą ulicą Obroki i torami kolejowymi. We wtorek 3 marca wieczorem zaczęło się palić drewniane cembrowanie w budowanym szybie Frankenberg. Szyb nie dochodził jeszcze wówczas do powierzchni (był drążony od dołu w górę), więc dym poszedł w dół do kopalni i odciął wielu górnikom powrotną drogę do Waltera i Recke (którymi zjeżdżało się do kopalni). Uwięzieni ludzie zaczęli uciekać do szybu Schwarzenfeld (obecnie Wschodni). Kojarzycie go dobrze, bo został zachowany i stoi przy ulicy Bocheńskiego, jadąc od Ligoty po prawej stronie przed stacją Orlen.
Gdzie Obroki, gdzie Bocheńskiego – to kawał drogi, do tego pod ziemią i w dymie… W dodatku nawet ci, którzy tam dotarli nie umieli wyjechać na powierzchnię, bo ten szyb był szybem wentylacyjnym, bez urządzeń wyciągowych. Górników – zarówno nielicznych uratowanych, jak i wszystkie ofiary – wyciągano jednak właśnie przez Schwarzenfeld w dużym kuble przywiązanym do liny, więc można sobie tylko wyobrazić, jak straszne to było w tamtych dniach miejsce. I tam, i w cechowni – dokąd przeniesiono ciała w celu identyfinacji przez rodziny – działy się sceny rozdzierające serce. Sami zresztą przeczytajcie, co prasa pisała wtedy na gorąco:
Akcja ratunkowa i wydobywcza trwała całą środę 4 marca, potem bliscy identyfikowali zmarłych. 7 marca, w sobotę, w cechowni pożegnano wszystkich zmarłych i w kierunku cmentarzy w Dębie, Bogucicach i Królewskiej Hucie wyruszyły kondukty pogrzebowe. Najwięcej, bo 43 górników pochowano na cmentarzu w Dębie, przy dzisiejszej ulicy Brackiej. Na tym też cmentarzu wystawiono wszystkim ofiarom pomnik, istniejący do dziś. 39 lub 40 osób pogrzebano
w Bogucicach, a 11 lub 12 w Królewskiej Hucie. Pojedyncze ofiary spoczęły na innych cmentarzach.
Sobotnie pogrzeby tak opisali obserwujący je dziennikarze:
W księdze zgonów prowadzonej przez Urząd Stanu Cywilnego w Załężu odnotowano wszystkie ofiary – stąd możemy dokładnie ustalić tych, którzy już nigdy z „Kleofasa” do domu do Ligoty nie wrócili. Byli wśród nich:
Jan Ossek, lat 19, urodzony i zamieszkały w Idaweiche, syn Pawła i Ewy Grzondziel; wozak, ładowacz;
ojciec Jana, Paweł Ossek, lat 51, urodzony i zamieszkały w Idaweiche, mąż Ewy Grzondziel, syn Pawła i Anny; rębacz;
Jakub Grzondziel, lat 59, urodzony i zamieszkały w Panewniku, mąż Katarzyny Król, syn Marcina i Marii Grzischka; rębacz. Jakub był szwagrem Pawła Osska i bratem Ewy Grzondziel – zatem ta kobieta w jednym dniu straciła męża, syna
i brata;
Szymon Badura, lat 26, urodzony w Ligocie, zamieszkały w Dombie (Dębie) lub Ligocie (sprzeczne informacje, ale stawiam raczej na Ligotę), mąż Jadwigi Kocimy, syn Szymona i Marii Kocima; rębacz. Od odnalezienia nazwiska Szymona wśród ofiar katastrofy zaczęło się moje zainteresowanie całą historią, bo Szymon to mój daleki krewny.
Urodził się 7 października 1869 r. w raczej ubogiej chłopskiej rodzinie (może dlatego poszedł do pracy do kopalni). 28 października 1894 roku ożenił się z Jadwigą, swoją rówieśnicą z Ligoty, córką robotnika. 13 marca 1896 roku, nieco ponad tydzień po śmierci Szymona, na świat przyszedł ich pierworodny. Jadwiga dała mu na imię Szymon. W kolonii Mościckiego na Załężu Szymon i dziesięciu innych tragicznie zmarłych górników ma ulicę swojego imienia.
Franz Pisczek, lat 26, urodzony w Panewniku, zamieszkały w Kokocińcu, syn Kacpra i Marii Koschetzky; wozak, ładowacz;
Franz Piwko, lat 38, urodzony w Idaweiche, zamieszkały na Załęskiej Hałdzie, mąż Zuzanny Nowordzin, syn Józefa
i Marii Gainzosch (Gańczorz); rębacz;
Robert Kempka, lat 30, urodzony w Murckach, zamieszkały w Ligocie, mąż Franciszki Suchy, syn Józefa i Franciszki Ciwis; rębacz;
Ludwik Suchy, lat 34, urodzony i zamieszkały w Kokocińcu, mąż Anny Mrowietz, syn Jana i Józefy Grzondziel; rębacz;
Józef Jochimski, lat 21, urodzony w Mikołowie, zamieszkały w Idaweiche, syn Józefa i Karoliny Krawietz; wozak, ładowacz.
Osierocone rodziny zostały objęte systematyczną pomocą przez kolejnych właścicieli kopalni, a ostatnie wdowy pobierały rentę jeszcze podczas II wojny światowej. Samorządy kopalniane dbały też o mogiły górników, zwłaszcza te największe – na Załężu i w Bogucicach.
Na koniec uwaga ponadczasowa: znane nam dziś oszustwa i wyłudzanie pieniędzy pod różnymi pretekstami nie są ani trochę współczesnym wynalazkiem. Tragedia na „Kleofasie” prawie 130 lat temu dla niektórych była okazją do nieuczciwego wzbogacenia się:
Źródła:
Gazeta Robotnicza nr 11, 14 III 1896
Katolik nr 29, 7 III 1896
Katolik nr 31, 12 III 1896
Nowiny Raciborskie nr 31, 12 III 1896
Nowiny Raciborskie nr 32, 14 III 1896
Archiwum Państwowe w Katowicach:
-
zespół nr 347 „Giesche Spółka Akcyjna Zarząd Kopalni Kleofas w Katowicach Załężu”, jednostka nr 205
-
zespół nr 2593 „Urząd Stanu Cywilnego w Załężu”, jednostka nr 101
-
zespół nr 2621 „Urząd Stanu Cywilnego w Piotrowicach”, jednostka nr 54
„Kopalnie i huty Katowic” pod redakcją G. Grzegorka, Katowice 2017
Warto dodać, że w kościele św. Józefa na Załężu znajdują się tablice z nazwiskami wszystkich ofiar katastrofy. Tablice zostały przeniesione z cechowni likwidowanej KWK Kleofas. Ponadto po analizie genealogicznej wszystkich górników poległych w tej katastrofie, okazuje się, że prawie wszyscy są ze sobą w mniejszym lub większym stopniu spokrewnieni, te połączenia rodzin można zauważyć do dziś.
PS w moim drzewie genealogicznym też jest Simon Badura 😉