Fürstenhof. Problemy

Po dłuższej przerwie spowodowanej wiosenno-letnim rozleniwieniem wracam do tematu Fürstenhofu/Waldschlössen/Idahofu. Zanim jednak przejdziemy do problemów Fürstenhofu sprzed stu i więcej lat, słów kilka o największym współczesnym kłopocie z tą budowlą – czyli o czasie jej powstania. W mailach i komentarzach wraca sprawa roku 1877 jako początku funkcjonowania lokalu, a jako argument za taką datacją pojawia się napis „1877” wykonany na elewacji dawnego budynku głównego. Napis rzeczywiście jest, tylko… no właśnie – przecież nie pochodzi on z ósmej dekady XIX wieku, a z okresu ostatniego malowania budynku. Być może powtórzono go z poprzedniego malowania, a tamten z jeszcze poprzedniego – tyle tylko, że moim zdaniem to za słaby dowód na istnienie restauracji w tamtym czasie. Nie upieram się, że w ostatniej ćwierci XIX w. nic tam nie stało, ale cała dostępna dokumentacja na temat lokalu, łącznie z mapami, lokują początek Fürstenhofu na przełom XIX i XX wieku i nie chce być inaczej.

Data na północnej elewacji dawnego budynku głównego Fürstenhofu
Data na północnej elewacji dawnego budynku głównego Fürstenhofu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Plany pierwszego właściciela restauracji, Roberta Günthera, dość szybko zderzyły się
z rzeczywistością. Jak wiadomo, pierwsza umowa podpisana przez niego z przedstawicielami księcia pszczyńskiego miała obowiązywać przez 10 lat,
do 1909 r. Do tego czasu jednak dzierżawcy zmienili się już kilka razy, a lokal przechodził z rąk do rąk: czasem zarządzały nim prywatne osoby, czasem trafiał pod zwierzchnictwo książęcego browaru
w Tychach.

Już w 1901 roku pojawia się nowy dzierżawca, niejaki S. Friedländer i jego manager Klein (to ten, który organizował  imprezę dla kolei katowickich). Już wtedy tyski browar skarżył się, że w Fürstenhofie nie ma warunków do właściwego przechowywania piwa, bo latem w przeznaczonej do tego piwnicy temperatura wzrasta nawet do 15–18 stopni.
W nalewaku bursztynowy napój też nie zdążał się schłodzić i goście dostawali piwo ciepłe
i z mnóstwem piany, a ich niezadowolenie kierowało się oczywiście pod adres browaru. W październiku tego roku, a więc pewnie z pierwszymi przymrozkami, okazało się, że w największej, reprezentacyjnej sali głównego budynku nie da się porządnie nagrzać, bo piece nie wystarczają. Koszty ulepszenia (nowego budynku!) – m.in. docieplenie podłogi, podwyższenie komina – szacowano na ponad trzy tysiące marek! Klein postanowił wobec wysokich kosztów ogrzania i oświetlenia restauracji otwierać w dni powszednie tylko część z bufetem, którą miał oddzielić od reszty sali szklanymi drzwiami.

A na takiej papeterii dzierżawca Friedländer prowadził korespondencję. Jak dla mnie – super (AP w Pszczynie, zespół „Akta gruntowe”, jednostka 4598)

Na początku grudnia 1901 r. podsumowano wspomniane już kłopoty z chłodzeniem w piwnicy: otaczające lokal sosny nie chronią go przed słońcem w lecie i z tego powodu zgromadzony lód prędko topnieje. W związku z tą fatalną sytuacją zaplanowano, aby w pobliżu nasadzić szybko rosnące drzewa liściaste, zwłaszcza, że sosny chorują i prędzej czy później obumrą. W interesie lokalu było też uzupełnienie parku drzewami liściastymi, dającymi cień.

W piśmie z lipca 1902 r. wymieniono kolejne spędzające sen z powiek sprawy. Pierwszą był problem z utrzymaniem personelu przy małym ruchu. Kolejną – powód małego ruchu: fabryka chemiczna niedawno otwarła jakąś nową gałąź produkcji, która nieromantycznie otulała tę część Ligoty gryzącym i śmierdzącym dymem i przy niekorzystnym wietrze uniemożliwiała przebywanie gości w ogrodzie. Z tego też zapewne powodu marniały nowe rośliny i inne, starsze drzewa. Dalej, ewentualne pozyskanie klienteli wśród Ligocioków było mało prawdopodobne: obie duże lokalne fabryki (nie wiem, którą oprócz chemicznej autor pisma miał na myśli) miały własne stołówki, a ponadto w Idaweiche były już miejsca, w których można się napić piwa i wódki. Biorąc wszystko to pod uwagę, dodając wszystkie spodziewane konieczne nakłady oraz złą sytuację firmy jak również uwzględniając nieodpowiednie warunki wynajmu obu budynków, browar tyski doradzał książęcej administracji sprzedaż całości.

Miesiąc później pojawiły się nieco lepsze wiadomości i perspektywy. Klein wiele sobie obiecywał po budowanej wówczas szosie Ligota–Brynów–Katowice i przyłączeniu do niej Idahofu za pośrednictwem rozbudowywanej drogi (dzisiejszej ul. Franciszkańskiej): był przekonany, że lepsze skomunikowanie kompleksu z miastem doda temu pierwszemu impulsu do rozwoju. Źródłem nadziei na lepsze jutro był też ustępujący smród z fabryki.

1902 r., projekt osobnego bocznego wejścia dla jednego z wynajmujących mieszkanie w Fürstenhofie (AP w Pszczynie, zespół „Akta gruntowe”, jednostka 4598)

W grudniu 1902 r. Klein zderzył się z nowym kłopotem: był nim brak chętnych do wynajmowania mieszkań w głównym budynku (znanymi mi najemcami byli m.in. dyrektor fabryki chemicznej, dr Landsberg oraz inżynier Wollmann, który już się na blogu pojawił). Okazało się, że ewentualnych lokatorów odstraszało słabe połączenie poranne
z Katowicami, które nie pozwalało urzędnikom ani uczniom dojechać na ósmą do centrum
(w tym czasie z Ligoty do Katowic odjeżdżały pociągi o 4.49 i 9.13 z kierunku mikołowskiego oraz o 5.16 i 9.24 z pszczyńskiego). Administracja książęca zasugerowała Kleinowi, żeby mieszkańcy Idaweiche pisali petycję do dyrekcji kolei w sprawie pociągu.

Grudzień 1902 r., rozkład jazdy kolei (AP w Pszczynie, zespół „Akta gruntowe”, jednostka 4598)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

…a na takiej papeterii o wynajem mieszkania starał się Herr Müller. Jak dla mnie – jeszcze bardziej super (AP w Pszczynie, zespół „Akta gruntowe”, jednostka 4598)

Pismo z września 1903 r. przyniosło informacje o kolejnych, niemałych problemach: z szambem, zamarzającymi zimą rurami w toalecie i niedobrą wodą w studniach. O ile toalety w głównym budynku były w porządku, o tyle czystość toalet w tzw. ordinär Schank (w bocznym budynku) i na jej podwórzu pozostawiała trochę do życzenia. Ta zła sytuacja
w toaletach wynikała przede wszystkim stąd, że rura odprowadzająca do szamba w zimie zamarzała i zupełnie zatykała (wszyscy wyobrażamy sobie pewnie straszne konsekwencje tego…). Myślano o skróceniu rury lub nawet o jej usunięciu, ale… dzierżawca Klein miał wprawdzie najlepsze intencje i wywiązywał się z obowiązków wynikających z umowy
(w minionym roku 1902/1903 sprzedał on pomimo niekorzystnej pogody w lecie o 100 hektolitrów piwa więcej niż
w poprzednim okresie, co dało książęcemu browarowi dodatkowy zysk 1000 marek), ale w Ligocie mimo najszczerszych chęci nie umiał znaleźć ani ludzi, ani transportu do takich robót. No i na koniec studnie. Były co prawda oddalone
o kilkadziesiąt metrów od szamb, ale od początku mieszkańcy Waldschlösschen skarżyli się na wodę, która prawdopodobnie była stęchła – studnie wymagały czyszczenia i dostępu powietrza.

Wątek wody pojawił się znów bardzo szybko, w grudniu 1903 r., a więc po trzech miesiącach od lamentów o szambach
i studniach. Te ostatnie nie dawały jednak dobrej wody i wymagały czyszczenia, bowiem zachodziło nawet ryzyko gnicia studni. Mieszkańcy Waldschlösschen musieli zadowolić się zatem wodą z Kłodnicy (w tekście niemieckim brzmi to jakby jakaś woda uzdrowiskowa: Klodnitz-Wasser :-)), która też była zanieczyszczana ściekami z kopalni Oheim i często ledwo nadawała się do celów gospodarczych. Na domiar wszystkiego kosztowała po pięć fenigów za kubik, bo była dostarczana za pośrednictwem fabryki chemicznej. Nie uwierzycie, jak radzili sobie wynajmujący lokum w Waldschlösschen: przynosili wodę pitną ze zbiorczego basenu, znajdującego się na terenie kolei, słabo tylko nakrytego. Ta opcja mogła się jednak skończyć w każdej chwili, tzn. wtedy, gdyby kolej wprowadziła zakaz nabierania tejże wody. W podsumowaniu pisma ktoś dostrzegł wreszcie, że sprawa z wodą wygląda w lokalu źle i prędzej czy później trzeba będzie się poważnie tym zająć…

Zdaje się jednak, że na słowach się skończyło, bo w końcu stało się: w lipcu 1904 roku Klein poinformował, że Waldschlösschen jest całkowicie bez pitnej wody. Kolejowy basen wysechł, a pompa w lokalu się popsuła. Proszono zarząd dóbr książęcych o przysłanie majstra od rur, Pistelloka, żeby uratował Waldschlösschen.

Nie wiem, co było dalej, bo ta teczka kończy się w tym miejscu. Po biednym Kleinie byli jeszcze kolejni dzierżawcy, ale aż się boję czytać, co też ich spotkało.

Nasuwają mi się też ze dwa niespodziewane wnioski. Pierwszy – że ci, którzy wynajmowali mieszkania w Fürstenhofie byli chyba survivalowcami. Zimno, brak wody, ciepłe piwo, trujące wyziewy, kiepski dojazd – nie tak to chyba miało być w planach Roberta Günthera. Druga myśl, bardziej zaskakująca: te wszystkie niedoróbki i dziadostwo działy się nie za późnego Jaruzelskiego w schyłkowej komunie, ale w kwitnącym kapitalizmie, u prywatnych właścicieli i do tego
w uchodzących za uporządkowane Niemczech…

Źródła:

Archiwum Państwowe w Pszczynie, zespół „Akta gruntowe”, jednostka 4598

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *