Historyjki kryminalne zamieszczam co prawda i uaktualniam w innym wpisie (http://www.dawnaligota.pl/997-i-999-czyli-przestepstwa-i-wypadki/), ale tu sprawa jest zbyt gruba, żeby nie poświęcić jej miejsca osobno.
W środę 2 marca 1938 roku o 19.15 – a więc już po ciemku – doszło w Ligocie na ulicy Franciszkańskiej do napadu na dwóch urzędników poczty, wiozących wózkiem ręcznym przesyłki na dworzec kolejowy. Poczta, trzeba pamiętać, znajdowała się wtedy przy Franciszkańskiej właśnie, w budynku, w którym dziś funkcjonuje m.in. filia Miejskiej Biblioteki Publicznej, a więc droga nie była daleka. Uzbrojeni w rewolwery Roman Wolny i Jerzy Oleś z urzędu pocztowego
w eskorcie doświadczonego policjanta, Jana Wałacha, mieli dostarczyć na dworzec dwa worki pełne listów, kartek i innej korespondencji. Oprócz tego mieli pod opieką kasetkę zawierającą 6500 złotych (gazety, które opisywały potem napad kosztowały od 8 do 20 groszy, więc suma była niemała).
Ledwo wyszli na dwór, ruszyło za nimi dwóch bandytów czekających w pobliżu poczty na konwojentów, a w tym samym momencie od strony dworca zaczęło się zbliżać dwóch pozostałych rabusiów. Gdy cała siódemka znalazła się blisko siebie – a było to w odległości do 100 metrów od poczty – napastnicy rzucili się na Wolnego, Olesia i Wałacha, przewracając ich na ziemię.
Jeden krzyknął przy tym – uwaga – „lygej, pieronie!” Jednocześnie otworzyli ogień i ciężko ranili policjanta. Złodzieje idący od strony dworca chwycili oba worki z przesyłkami, strzelili do leżących listonoszy (chybili)
i zaczęli uciekać do lasu, który – wyobraźmy to sobie – zaczynał się wtedy przy ulicy Franciszkańskiej i rósł tam, gdzie dziś stoją akademiki Uniwersytetu Ekonomicznego, a dalej w miejscu ulic Kołobrzeskiej, Zielonogórskiej czy Koszalińskiej. Wolny i Oleś zaczęli strzelać, ale bandyci zbiegli. W nocy policja aresztowała jakichś podejrzanych z rejonu Ligoty
i Piotrowic, ale mimo obławy właściwych sprawców nie udało się odnaleźć w dniach po napadzie. Mnie z kolei nie udało się ustalić, czy w ogóle kiedykolwiek ich namierzono i skazano – przeszukana przedwojenna prasa milczy na ten temat.
Starszy przodownik Jan Wałach zmarł niestety jeszcze tej samej nocy w szpitalu, pozostawiając żonę i kilkoro dorosłych już dzieci oraz niepełnosprawnego syna, którym się opiekował. Na posterunku w Katowicach-Ligocie służył od 1922 r., w chwili śmierci był zastępcą komendanta. Był powszechnie lubiany, czego dowodem była obecność około 10 tysięcy ludzi na pogrzebie. Policjanta pochowano w niedzielę 6 marca
w Kochłowicach, a oprócz rodziny odprowadzali go policjanci wraz z komendantem głównym Policji Województwa Śląskiego, oddziałem konnym i plutonem honorowym, członkowie organizacji kościelnych i społecznych, delegacje Straży Granicznej, pocztowcy, kolejarze, powstańcy i mieszkańcy Kochłowic i Ligoty.
Takie to historie działy się w naszej Ligocie. Ta skończyła się tragicznie, ale gdyby nie śmierć policjanta Wałacha, to całe show skradłby groźny bandycki okrzyk „lygej pieronie”…
Źródła:
Kurier Wieczorny: nr 61, 3 III 1938 r.; nr 64, 6 III 1938 r.; Siedem Groszy nr 61, 3 III 1938 r.; nr 62, 4 III 1938 r.; nr 66, 7 III 1938 r.; Polonia nr 4805, 3 III 1938 r.; nr 4806, 4 III 1938 r.; nr 4809, 7 III 1938 r.
Co do “grubych” spraw kryminalnych, polecam szczególnie historię zabójstwa posterunkowego Ernesta Hirta z 1934 roku szeroko opisywana w przedwojennej prasie, wprawdzie rzecz dzieje się głównie na terenie Brynowa i Panewnik, to sprawa mrozi krew w żyłach.
Tak, historia jest warta opisania, ale też pewnie dlatego już ktoś to zrobił szczegółowo: https://plus.dziennikzachodni.pl/smiertelny-strzal-z-hulaczki/ar/9063000
Szkoda wyważać otwarte drzwi…