“Lygej, pieronie!”, czyli napad po śląsku

Historyjki kryminalne zamieszczam co prawda i uaktualniam w innym wpisie (http://www.dawnaligota.pl/997-i-999-czyli-przestepstwa-i-wypadki/), ale tu sprawa jest zbyt gruba, żeby nie poświęcić jej miejsca osobno.

W środę 2 marca 1938 roku o 19.15 – a więc już po ciemku – doszło w Ligocie na ulicy Franciszkańskiej do napadu na dwóch urzędników poczty, wiozących wózkiem ręcznym przesyłki na dworzec kolejowy. Poczta, trzeba pamiętać, znajdowała się wtedy przy Franciszkańskiej właśnie, w budynku, w którym dziś funkcjonuje m.in. filia Miejskiej Biblioteki Publicznej, a więc droga nie była daleka. Uzbrojeni w rewolwery Roman Wolny i Jerzy Oleś z urzędu pocztowego
w eskorcie doświadczonego policjanta, Jana Wałacha, mieli dostarczyć na dworzec dwa worki pełne listów, kartek i innej korespondencji. Oprócz tego mieli pod opieką kasetkę zawierającą 6500 złotych (gazety, które opisywały potem napad kosztowały od 8 do 20 groszy, więc suma była niemała).

Budynek poczty w Ligocie w 1938 r. (fot. za “Polonia” nr 4806, 1938 r.)
… i budynek MBP dziś, fot. moja.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ledwo wyszli na dwór, ruszyło za nimi dwóch bandytów czekających w pobliżu poczty na konwojentów, a w tym samym momencie od strony dworca zaczęło się zbliżać dwóch pozostałych rabusiów. Gdy cała siódemka znalazła się blisko siebie – a było to w odległości do 100 metrów od poczty – napastnicy rzucili się na Wolnego, Olesia i Wałacha, przewracając ich na ziemię.

“Kurier Wieczorny” nr 61, 1938 r.

Jeden krzyknął przy tym – uwaga – „lygej, pieronie!” Jednocześnie otworzyli ogień i ciężko ranili policjanta. Złodzieje idący od strony dworca chwycili oba worki z przesyłkami, strzelili do leżących listonoszy (chybili)
i zaczęli uciekać do lasu, który – wyobraźmy to sobie – zaczynał się wtedy przy ulicy Franciszkańskiej i rósł tam, gdzie dziś stoją akademiki Uniwersytetu Ekonomicznego, a dalej w miejscu ulic Kołobrzeskiej, Zielonogórskiej czy Koszalińskiej. Wolny i Oleś zaczęli strzelać, ale bandyci zbiegli. W nocy policja aresztowała jakichś podejrzanych z rejonu Ligoty
i Piotrowic, ale mimo obławy właściwych sprawców nie udało się odnaleźć w dniach po napadzie. Mnie z kolei nie udało się ustalić, czy w ogóle kiedykolwiek ich namierzono i skazano – przeszukana przedwojenna prasa milczy na ten temat.

Miejsce zbrodni w 1938 r., zaznaczone krzyżykiem (fot. za “Siedem Groszy” nr 62, 1938 r.)
…i dziś (mniej więcej), fot. moja.

 

 

 

 

 

 

 

 

“Siedem Groszy” nr 62, 1938 r.

Starszy przodownik Jan Wałach zmarł niestety jeszcze tej samej nocy w szpitalu, pozostawiając żonę i kilkoro dorosłych już dzieci oraz niepełnosprawnego syna, którym się opiekował. Na posterunku w Katowicach-Ligocie służył od 1922 r., w chwili śmierci był zastępcą komendanta. Był powszechnie lubiany, czego dowodem była obecność około 10 tysięcy ludzi na pogrzebie. Policjanta pochowano w niedzielę 6 marca
w Kochłowicach, a oprócz rodziny odprowadzali go policjanci wraz z komendantem głównym Policji Województwa Śląskiego, oddziałem konnym i plutonem honorowym, członkowie organizacji kościelnych i społecznych, delegacje Straży Granicznej, pocztowcy, kolejarze, powstańcy i mieszkańcy Kochłowic i Ligoty.

 

Takie to historie działy się w naszej Ligocie. Ta skończyła się tragicznie, ale gdyby nie śmierć policjanta Wałacha, to całe show skradłby groźny bandycki okrzyk „lygej pieronie”…

 

 

Źródła:

Kurier Wieczorny: nr 61, 3 III 1938 r.; nr 64, 6 III 1938 r.; Siedem Groszy nr 61, 3 III 1938 r.; nr 62, 4 III 1938 r.; nr 66, 7 III 1938 r.; Polonia nr 4805, 3 III 1938 r.; nr 4806, 4 III 1938 r.; nr 4809, 7 III 1938 r.

2 komentarze

  1. Co do “grubych” spraw kryminalnych, polecam szczególnie historię zabójstwa posterunkowego Ernesta Hirta z 1934 roku szeroko opisywana w przedwojennej prasie, wprawdzie rzecz dzieje się głównie na terenie Brynowa i Panewnik, to sprawa mrozi krew w żyłach.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *