W Archiwum Państwowym w Pszczynie zachował się – chyba dość przypadkowo – jeden jedyny zeszyt położnej, która miała pod swoją opieką naszą Ellgoth-Idaweiche. Cienka broszura zawiera dane dzieci przyjętych przez położną Marię Hanke w 1916 r. Gdy publikowałam ten tekst na blogu uważałam ją za dość tajemniczą postać, bo zwyczajnie nie umiałam jej namierzyć. Dziękuję więc Panu Zbigniewowi za pomoc
w rozwiązaniu zagadki dotyczącej Marii Hanke. Była żoną Piotra Hanke, fryzjera
z ulicy Załęskiej. Urodziła się
w Laurahucie, czyli na terenie dzisiejszych Siemianowic, 5 grudnia 1881 r. w rodzinie Marii i Augusta Zug, palacza. Mieszkała potem w Chorzowie, z którego z kolei pochodził jej Peter; tam pobrali się
6 czerwca 1904 roku. Piotr, jej rówieśnik mieszkał już wtedy w Ligocie i tak Maria trafiła do nas. Szkoda, że w książkach adresowych z tamtego okresu nie znalazło się dla niej miejsce, bo jej profesja
w zupełności ją do tego kwalifikowała. Zresztą, w tychże książkach adresowych występuje w Ligocie położna, tyle że Waleska Goroll i to mnie trochę zmyliło.
Tytułem dygresji, której nie umiem sobie odmówić ze względu na barwność nieobecnego już dziś języka i obyczajów – kilka zdań o początkach zawodowego położnictwa. Dawno temu przy porodach asystowały kobiety posiadające praktyczne doświadczenie w tych sprawach, czyli tzw. baby, a samo towarzyszenie rodzącej
i odbieranie dziecka nazywano „babieniem”. Akuszerki po kursach i egzaminach pojawiły się w Europie w XVII wieku,
a w Polsce mniej więcej w czasie stopniowej utraty niepodległości, czyli w drugiej połowie XVIII stulecia. W 1792 r.
w Warszawie ukazała się praca pod tytułem, który tu przytoczę w całości, bo bardzo mi się spodobał (zwracam uwagę na jego długość): „Sztuka Babienia, dzieło bardzo potrzebne Nie tylko odbieraiącym po wsiach dzieci przy połogu, lecz też
i wszystkim, ktorzy oddaleni będąc, nie maią sposobności poradzenia się i wzywania na ratunek w tey Sztuce biegłych, gdyż za iey pomocą pomyślnie ratować mogą Położnice częstokroć dla niedostatku należytey pomocy na wielkie wystawiane niebeśpieczeństwa z rozmaitych Autorów Francuzkich i Niemieckich zebrane”. Wcześniej, w 1774 r. we Lwowie – „Sztuka babienia ku nieuchronney dzieci przy porodzie odbieraiących potrzebie a niemniey y ku miłemu rodzących pożytkowi krotko
y doskonale zebrana”. Oczywiście w roku 1916, w którym działała Maria Hanke, takim językiem już się nie posługiwano (zwłaszcza na Śląsku Górnym), ale koniecznie chciałam Czytelników zapoznać z tymi językowymi cudeńkami.
W Prusach do kształcenia akuszerek przywiązywano dużą wagę – do tego stopnia, że w szkołach zakładanych na Śląsku (Opole, Bytom, Pszczyna i inne większe miasta) zgodnie z instrukcją władz miano wykładać także w języku polskim/gwarze śląskiej. Nauka trwała od kilku do kilkunastu miesięcy i kończyła się egzaminem. Oczywiście nie wszystkie dzieci rodziły się w obecności dyplomowanej położnej, ale warto wskazać, że z wszystkich zaborców Prusy miały ten wynik najlepszy (uwaga! Pamiętajmy, że Śląsk, choć był w Prusach, to nie był „ofiarą” rozbiorów, nie był to więc teren zaboru). Akuszerki nadzorował lekarz powiatowy (w przypadku Ligoty – w Pszczynie), któremu te przedstawiały raz do roku sprawozdanie wraz
z dziennikiem.
Przechodząc do rzeczy, czyli dziennika Marii Hanke. Każda akuszerka była zobowiązana do podawania kilku podstawowych informacji na temat porodu, przy którym asystowała. Przede wszystkim daty i godziny rozwiązania, długości trwania ciąży
i porodu, danych matki – w tym jej wieku i liczby przebytych porodów. Dalej podawała płeć dziecka i szczegóły o stanie zdrowia jego i matki. Tę sprawę powinna monitorować przez 10 dni od narodzin i odnotowywać każde pogorszenie sytuacji lub zgon położnicy albo malucha. W końcu pisała, kto karmi dziecko (matka czy mamka) i czy mama wymaga udzielenia jakiejś pomocy przy pielęgnacji noworodka.
W całym roku Maria Hanke odebrała 45 ligockich dzieci. Oczywiście to na pewno nie wszystkie, które w tym roku przyszły na świat, ale dzięki notatkom akuszerki o tych – i ich rodzinach przy okazji – dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy.
Po pierwsze – chłopców urodziło się przy tej położnej mniej niż dziewczynek: 20:25. Najwięcej pracy Maria Hanke miała
w sierpniu (urodziło się wtedy ośmioro dzieci) i styczniu (sześcioro), nieco mniej w lutym, marcu, maju, czerwcu (po czworo), przy czym jedna marcowa dziewczynka była wcześniakiem, tak na oko siedmiomiesięcznym. Kwiecień przyniósł pięcioro dzieci, wrzesień troje, lipiec, październik i listopad po dwoje, a przed Bożym Narodzeniem położna przyjęła jedyne grudniowe dziecko – córkę Marii i Franciszka Wyciślików.
Franciszek, jak większość ojców, był górnikiem. Z pracą na kopalni związanych było w sumie 23 mężczyzn (wśród nich był jeden sztygar, Erich Kremser z ulicy Załęskiej). Przy sześciu jako zajęcie wpisano „arbeiter”, czyli robotnik, dwóch było dozorcami. Po jednym reprezentowani byli: gospodarz, ślusarz, kowal, destylator, palacz przy kotle parowym, zwrotniczy, handlarz i szef biura (możliwe, że w którymś z licznych zakładów przemysłowych, ale brak szczegółów). Czterech zawodów nie udało mi się odczytać. Jako ciekawostkę można odnotować, że w 1916 r. potomków doczekali się dwaj ligoccy restauratorzy: 2 sierpnia urodziła się córka Albiny i Hugona Jakobsenów, a 13 sierpnia – syn Genowefy i Stanisława Mandeckich. Jakobsen miał knajpę na ówczesnej Kattowitzerstrasse 10, a Mandecki – na Dorfstrasse 26, czyli… przy jednej ulicy, bo dawna Wiejska to dzisiaj Ligocka przechodząca w Piotrowicką (od wiecznie zakorkowanego ronda [bo przecież nie można zrobić przedłużenia Bocheńskiego na Panewnik, no chyba że przed wyborami, to prezydent miasta zawsze zapewnia, że zrobi] do skrzyżowania z Franciszkańską), a Katowicka – dzisiejsza Ligocka w stronę centrum Katowic.
Nie wiadomo, w jakim wieku byli ojcowie, natomiast mamy miały między 21 a 43 lat. W grupie 21–30 było ich 26, a między 31 a 40 rokiem życia – 16. Jedna z mam miała 42, a inna 43 lata i oczywiście rodziły nie po raz pierwszy: dla starszej był to dziewiąty poród, dla młodszej – dwunasty. Przy pięciu położnicach albo Maria Hanke nie podała wieku, albo wpisała go na tyle niedbale, że nie da się go bez wątpliwości odczytać.
Przeważająca większość maluchów była kolejnym dzieckiem w rodzinie – na 45 porodów tylko trzy mamy rodziły pierwszy raz. Więcej było dzielnych pań, które witały na świecie „naste” dziecko: dwunastych porodów były dwa, podobnie jedenastych i dziesiątych, a dziewiąty raz rodziły cztery mamy.
Zgodnie z notatkami Marii Hanke sama akcja porodowa trwała przeciętnie kilka godzin, rzadziej kilkanaście. Czasem wszystko działo się tak szybko, że położna przychodziła niemal w ostatniej chwili. Najtrudniejszy musiał być wspomniany już poród wcześniaka, córki Anny i Michała Kozów, gospodarzy. Trwał około 60 godzin: mała urodziła się 13 marca 1916 r. o godzinie 16, a Maria Hanke towarzyszyła Annie od wieczora 11 marca. Dziewczynka – co nie dziwi – urodziła się mniejsza niż inne dzieci i prawie nie dawała oznak życia, potem jeszcze przyplątała się jakaś choroba, ale pierwszą dekadę po urodzeniu przeżyła. Ten okres przeżyły zresztą szczęśliwie wszystkie mamy i dzieci, które przeprowadzała na ten świat Maria Hanke.
Jedno w dzienniku położnej budzi moją małą wątpliwość, a mianowicie podawana przez nią wielkość dziecka. Prawie wszystkie dzieci miały równiutko po 50 centymetrów, akuszerka bardzo rzadko odejmowała lub dodawała centymetr lub dwa. Wiadomo, ligockie dziecka to nie byle co i mogły być idealne, jak od sztancy, ale jednak wydaje mi się to trochę dziwne…
Źródła:
Archiwum Państwowe w Pszczynie, zespół „Lekarz powiatowy w Pszczynie”, jednostka nr 316
H. Kulik, Z zagadnień pielęgniarstwa i położnictwa na Górnym Śląsku. Komunikat i perspektywy badań
H. Kurowska, Akuszerka na ziemiach polskich w świetle przepisów oraz literatury medycznej z końca XVIII i pierwszej połowy XIX wieku