Opowiadania starego Kocimy

Wpadł mi w ręce miesięcznik krajoznawczy „Orli Lot” z listopada 1930 r. Był to periodyk kół krajoznawczych młodzieży należącej do Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. PTK powstało w 1905 r., a więc jeszcze w czasach zaborów; już
w niepodległej Polsce, w 1919 r., zaczęto tworzyć koła dla młodzieży. W 1920 r. pojawił się „Orli Lot”, do którego artykuły pisali także uczniowie – członkowie PTK. Celem członków PTK było upowszechnianie wiedzy o Polsce, zwłaszcza wśród młodych. Chciano też zaszczepić ciekawość świata i zachęcić do turystyki. No i w tym jakże szlachetnym periodyku
w roku 1930 parę dobrych stron poświęcono Ligocie, a autorami artykułów były dzieci/absolwenci ze szkoły powszechnej w Katowicach-Ligocie.

Paweł Kocima z żoną, fot. Alojzy Waszek (zdjęcie z miesięcznika “Orli Lot”)

Super fajne są zebrane przez Klarę Lubrichównę „Opowiadania starego Kocimy”. Chodzi o Pawła Kocimę, który mieszkał przy dzisiejszej ul. Hadyny i był członkiem rady gminy Ligota. W miesięczniku jest nawet zdjęcie Kocimy z żoną, zrobione przez nauczyciela i opiekuna ligockich młodych turystów, Alojzego Waszka. Spójrzmy więc i posłuchajmy opowieści z dawnej Ligoty:

Opowieść pierwsza:

Dawniej, gdy jeszcze chodziliśmy do Mikołowa do kościoła, zdarzył się taki wypadek: umarła kobieta jednemu z naszych. Było to na jesień. Moc błota było na drogach. Mój syn ją wiózł na cmentarz. Jechał lasami. Nad „Grycowym dołem” wóz się ześlizgnął i uderzył o pniok, trumna z nieboszczką spadła z woza do wody. Wieko się otworzyło, a baba ożyła. Pożyła potem jeszcze kilka lat, a kiedy po raz drugi zmarła, wiózł ją zaś mój syn na cmentarz do Mikołowa, a jej chłop powiado: „tylko pamiętaj, byś mi ją po raz drugi nie wskrzesił…” Bo to była tako Ksantypa.

Opowieść druga:

Katowic jeszcze nie było, więc chodziliśmy do Mikołowa do kościoła – ze wszystkim, i z chrztami, pogrzebami, ślubami i księdza do chorego to wozili my na bryczce. Wytrzęśli się toteż nieraz Wielebnicek, bo to drogi nie były takie jak dziś – dziur pełno i tyle. Najgorzej to było w zimie. Ze chrztami to było trza czekać do południa. Człowiek zziąbł i zmoczył się, było trza gdzieś odpocząć. Była tam w Mikołowie zaraz koło kościoła gospoda. W niej była wielka izba z długim stołem. Kumoszki pokładły dzieci rzędem na stole. Gospodarz tam palił, to kosztowało, trza było mu dać coś zarobić. Wypiło się tam jeden i drugi achtlik. Kiedy się tak kumoszki rozgrzały, brały dzieci nie patrząc, czy to ich i szły do domu. Dopiero potem, na drugi dzień po ubraniu poznawały, że to nie ich dzieci. Musiały potem szukać swego…

(na końcu dodał jeszcze Kocima smutne zdanie o kobiecie, która wracając z gospody zgubiła po drodze dziecko
i przyniosła do domu tylko ubranko; dziecko odnaleziono potem niestety nieżywe)

Opowieść trzecia:

Gryca miał kilku synów; wszyscy byli porządni, chodzili do kościoła, tylko jeden był bardzo skąpy, a pieniądze to chował pod pniokiem w lesie. Chodził tam zawsze liczyć te pieniądze podczas sumy. Kiedy ludzie przeszli do kościoła – on miedzami do lasu. Wracał raz do domu od pnioka, a deszcz lał; spotkał bardzo mokrą kozę nad kładką i mówi do niej: „zmokła kozicka, zmokła?” Koza na niego spojrzała i mówi: „zmokła kozicka, zmokła!” Gryca się zląkł i od tego czasu już go nie widziano, żeby chodził do lasu. Niedługo potem zmarł, a nikomu nic o pieniądzach nie powiedział… Może one tam gdzie zostały – nikt nie wie.

 

Opowiadania są napisane quasi-gwarą, ale ni to ślōnsko godka, ni to góralszczyzna; postanowiłam to więc przepisać po polsku.

Ktoś wie, kaj był Grycowy dół…?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *