Miał być bardzo krótki tekst, ale jak już zaczęłam, to nie umiałam skończyć, bo ciągle coś nowego wyłaziło z różnych zakamarków…
Różne gazety ukazujące się na Górnym Śląsku w lipcu 1910 r. informowały o niecodziennym, wyjątkowym wydarzeniu
w Idaweiche. Pewności nie mam, ale coś takiego wydarzyło się u nas chyba naprawdę tylko ten jeden raz, okrągłe 110 lat temu. „Gazeta Robotnicza” (czyli organ Polskiej Partyi Socyalistycznej, jak to wtedy pisano) w wydaniu z czwartku 28 lipca 1910 r. poinformowała, że:

To samo pisała gazeta Wojciecha Korfantego „Polak”:


Jeśli ktoś – tak jak ja – nie wie nic o napowietrznych statkach, w dodatku Parsevala – szybko sprawdza o co chodzi
i dowiaduje się, że: były to sterowce budowane w Niemczech od 1909 r. według projektu Augusta von Parsevala. Nie wiem, czy porównanie go do Zeppelina jest techniczną herezją, czy nie – ale było to coś takiego właśnie.

Temat pojawiał się przede wszystkim w niemieckojęzycznym „Der Oberchlesische Wanderer” (te polskojęzyczne pisały
o wydarzeniu bardzo zdawkowo i powściągliwie, bo wiadomo – niemiecki sukces to z ich punktu widzenia niefajny sukces…).
Najpierw imprezę zapowiadano kilka razy:
2 lipca pisano, że sterowiec przyjedzie 17 lipca koleją do Katowic z Wrocławia, a potem będzie przetransportowany do

Ligoty (ale nie napisali jak) i że początkowo to Katowice były brane pod uwagę na start
i lądowanie, ale w mieście nie ma tak dużego pustego i płaskiego terenu jak u księcia pszczyńskiego w Idaweiche. Sterowiec miał wystartować i operować w rejonie na północ od klasztoru w Panewniku, w miejscu najwygodniej położonym dla pieszych. Aby tam dotrzeć, trzeba było minąć fabrykę chemiczną i iść dalej drogą do Hüttenstrasse (chodzi pewnie o Idahütterstrasse, czyli dzisiejszą ul. Książęcą). Potem trzeba było jeszcze minąć jakiś

fragment wyciętego lasu i już było się na miejscu. Sądzę, że to wiekopomne wydarzenie musiało się odbyć na północ od Kłodnicy, gdzieś między komisariatem Policji a ul. Kijowską. W połowie miesiąca było już wiadomo, że impreza będzie biletowana: zwykłe wejściówki po 10 fenigów, a za miejsca siedzące z rezerwacją – 3 marki i 30 fenigów. Zapowiedziano też, że fabryka chemiczna w Idaweiche będzie pomagać
w wypełnieniu balonu.
Z każdym kolejnym dniem podawano coraz więcej szczegółów, choć brzmiały one tak niewiarygodnie, jakby do naszej wsi miało przylecieć Ufo. Zdaniem gazety spodziewano się ogromnych tłumów – od 80 do 100 tysięcy (!!!) osób. To wymagało szerokich i kompleksowych przygotowań, zapowiedziano więc pociągi specjalne na liniach Gliwice–Zabrze–Katowice, Mysłowice–Katowice, Gliwice–Kochlowice–Ligota Chebdzie–Ligota, Bytom–Chorzów–Katowice, Tarnowskie Góry–Siemianowice–Katowice, Dziedzice–Ligota i Czernica–Ligota. Oprócz tego przewidziano pociąg wahadłowy na linii Kattowitz–Idaweiche. Miał on kursować co około 10 minut i wyruszać natychmiast po zabraniu maksymalnej dozwolonej liczby pasażerów.
22 lipca, a więc dwa dni przed zapowiedzianym lotem, „Oberschlesische Wanderer” informował o tym, jak specjalny komitet przygotowujący całą imprezę zadba o publiczność, dla której przygotowano do 100 tysięcy miejsc. Dla porządku
i lepszej informacji miał być wydany program, dostępny w sobotę w księgarni niejakiego Siwinny w Katowicach. Przed południem zaplanowano występ kapeli z Hohenlohewerke (czyli właściciela m.in. Oheimgrube/kopalni „Wujek”),
a popołudniu – dwóch innych zespołów. Nie mogło też oczywiście zabraknąć punktów z napojami i jedzeniem i to obstawił Browar Książęcy w Tychach. Lot był zaplanowany na godziny popołudniowe, ale kuszono publiczność możliwością obejrzenia prób startu sterowca, które miały się odbywać przed południem o ile „Jowisz nie pokrzyżuje tych planów.” Właściwie pogoda była jedynym zmartwieniem, bo stan wszystkich przygotowań gazeta określiła jako wspaniały.

No i po wszystkim okazało się, że właśnie ona zawiodła. Z relacji z poniedziałku 25 lipca dowiadujemy się, że niedziela była deszczowa, szara i posępna, a czasem lało potężnie. Chmury rano zakryły niebo, a słońce – które jeszcze
w sobotę prażyło – było zupełnie niewidoczne. Do tego o 11 przeszła burza, która przyniosła nowe opady. Ale i tak – według dziennikarza – wszędzie były gęste tłumy ludzi, bo jednak wszyscy chcieli uczestniczyć w tak rzadkim widowisku, a kolejne pociągi dowoziły następnych chętnych. Od rana mimo niepogody napełniano balon, a krótko po 12.30 zrobiono pierwszą próbę, z której załoga kierująca sterowcem była zadowolona. Znamy nawet jej skład: dowódcą, czyli Führer des Ballons był niejaki Dinglinger, Ballonmeister – Moses, a – nie wiem jak to ująć – sternikiem? kierowcą? (Choffeur) – Schön. W końcu napełniono sterowiec gazem całkowicie, załoga wsiadła do gondoli
i Parseval V wzniósł się w powietrze. Latał nad tłumem, robił pętle, był raz wyżej, raz niżej, poleciał też nad Katowice, robiąc łuk nad miastem. Po około 25 minutach wspaniałego lotu zrobił jeszcze jedną elegancką pętlę i przygotował się do lądowania. Przebiegło bez problemów i sterowiec znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, z którego startował. Jeszcze wieczorem Parseval został zdemontowany, a następnie ruszył w stronę Wrocławia – po drodze miał jeszcze „wystąpić” w Zabrzu.

Według szacunków pokaz oglądało między 80 a 100 tysięcy widzów, a kolej tylko między 14
a 17 przewiozła 35 tysięcy przesiadających się pasażerów. Oznacza to, że w Ligocie od tamtego czasu nie było raczej imprezy, która przyciągnęłaby większą liczbę gości –
a w zbiorowej Ligocian pamięci ta wizyta „Parsevala” właściwie w ogóle nie istnieje.
Jak się trochę pogrzebie po różnych starych książkach i gazetach, to można się dowiedzieć, że sterowce miały w tamtych latach czas ogromnej popularności i rozkwitu. Ludzie szaleli na ich punkcie i dlatego też te powietrzne potwory jeździły po różnych miastach, gdzie były prezentowane ku wielkiej uciesze wszystkich zainteresowanych.
Już na koniec takie drobnostki:

firma handlowa Barasch z Katowic dołączyła do tego szaleństwa
z „Parsevalem” i w promocji rozdawała bilety wstępu, oczywiście pod warunkiem zrobienia u nich zakupów: Nie zabrakło też dramatów. Jakiemuś człowiekowi podczas podróży koleją do Ligoty ukradziono portfel, w którym były między innymi trzy karty wstępu na pokaz sterowca. Po wszystkim chyba wyświetlano z lotu sterowca film – takie znalazłam ogłoszenie kina „Welt” z Gliwic:

I na zupełny koniec – smuteczek. Nie znalazłam ani jednego zdjęcia z tego wydarzenia 🙁 Ktoś sprzedawał fotkę na allegro, ale spóźniłam się o kilka miesięcy, niestety. Nie poddaję się jednak, zawzięłam się i będę szukać dalej, bo temat jest tego wart.
Źródła:
„Gazeta Robotnicza” 28 VII 1910, r. 20, nr 87
„Der Oberschlesische Wanderer” 2 VII 1910, nr 148; 6 VII 1910, nr 151; 7 VII 1910, nr 152; 13 VII 1910, nr 157; 15 VII 1910, nr 159; 18 VII, nr 161; 22 VII, nr 165; 23 VII, nr 166; 25 VII, nr 167; 26 VII, nr 168; 28 VII, nr 170; 6 VIII, nr 178
„Górnoślązak” 22 VII 1910, nr 165
„Polak”, 16 VII 1910, nr 85
Stanisław Sarnowski, Żegluga powietrzna. Rozwój jej techniki i naukowe zasady lotu (z 242 rycinami w tekście), Warszawa 1922
wg “Nowego przewodnika po Wielkich Katowicach z 1929 r.” (pobrane z SBC) Hüttenstrasse to nazwa dzisiejszej ul.Załęskiej.
Możliwe, że przeinterpretowałam z tą Idahüttenrstrasse, ale mimo wszystko myślę, że chętni szli i Załęską, i Książęcą.